Co można robić w Sewilli oprócz studiowania, zwiedzania i umierania z gorąca? No cóż, opalać się nad rzeką, owszem. A tak, moczyć się w basenie na dachotarasie również. Faktycznie, przytulać się do zimnych kamieni uniwersytetu też. Ale najlepiej iść z kolegami na piwo pod parasol. Kochani hiszpańscy fani heavy-metalu, z których każdy ma swój oddzielny zespół, a do wspólnego brakuje im perkusisty. Gdy dzień po ich poznaniu znalazłam im dwóch, w tym jednego z piętnastoletnim stażem, mianowali mnie swoim menedżerem. Jak na razie do moich obowiązków zalicza się towarzyszenie im podczas każdego okienkowego wypadu do pubu, a także okazjonalna psychoanaliza basisty przy café con leche.
Są też Włosi. Dużo Włochów. Prym wiedzie przyodziany w szalik od Armaniego Efeb, którego nienaganne maniery i hollywoodzki uśmiech uzasadniają iście bondowską popularność wśród płci niewieściej. Niżej podpisana przyznaje się bez bicia do żywionej doń słabości, powodowanej każdorazowym neapolitańskim wykrzyknięciem „KatarZyna!” przy powitaniu. Kolejny, de nomine Anioł, śpiewa w chórze i wydaje się być typem idealnym do pozowania do słitfoci typu 2: ręka nad głowę, usta w dzióbek i pysytyryk.* Choć przyznać muszę, że się czepiam trochę człowieka, krzywdy mi on żadnej nie wyrządził, poza drapaniem smoliście czarnym, trzydniowym zarostem (albo i zaledwie porannym – kto ich tam Włochów wie) przy powitalnym mua-mua.** Trzeci wyróżniający się na tle innych obywatel Italii czyni to głównie przez starannie wyłysioną czaszkę i wiecznie zabawowy nastrój. Poważnie, typ ściśle anegdotyczny. Dziewczęta natomiast są zaiste przeróżne. Jest dobroduszny elf Świętego Mikołaja incognito, dziewoja o wiecznie zdegustowanym wyrazie twarzy, nijak nie przystającym do jej aktualnego nastawienia oraz właścicielka najpiękniejszych naturalnie rudych włosów jakie w życiu widziałam. Jeden ze współlokatorów owej Pelirroja jest natomiast posiadaczem nieoficjalnego baru. Jako że nie posiada licencji, nie prowadzi ów znajomy działalności gospodarczej jako takiej, lokal natomiast służy za miejsce zbiorowisk krewnych i znajomych Królika. Imię me widnieje na ścianie przy drzwiach, zapisane niebieską kredą na wieki i dla potomności.
Pozostałe narodowości nie grupują się raczej w tak znacznym stopniu, występują bardziej jako jednostki oddzielne. Na przykład będący w Sewilli na Erasmusie, a studiujący normalnie w Niemczech Austriak, z którym dzielę połowę planu zajęć: człowiek wiecznie pogodny, bezproblemowy i zawsze wiedzący w której sali odbywa się Literatura Inglesa. Plącze się też gdzieś Francuz z maślanym wzrokiem. Czasem umawiam się na piwo z nie znającą ani słowa po hiszpańsku Greczynką, której zajęcia skończyły się niecały miesiąc po jej przyjeździe. Obecnie alegoryzuje perpetuum mobile złożone z imprez i poranków po.
Jest też, rzecz jasna, populacja mojego domu przy ulicy Goździkowej 6. Wynajmująca para z Andaluzji posługuje się hiszpańskim, którego nie potrafię nic a nic zrozumieć. Z kobitą gada mi się gorzej, bo na zębach ma niezwykle rozbudowany stały aparat ortodontyczny. Z facetem ścigam się rano do łazienki. Są też dwie Francuzki: brunetka i blondynka. Brunetka ceni sobie południowoeuropejską tradycję sjesty – stosuje ją intensywnie, kiedy tylko może. Do blondynki wprowadził się właśnie jej hiszpański chłopak: malarz po akademii sztuk pięknych, którego najnowszym dziełem jest czerwony rower złożony własnoręcznie na dachotarasie. Dalej mamy Niemkę z którą się fantastycznie plotkuje, Amerykankę o dość naiwnej wizji świata i przeraźliwym, suchotniczym kaszlu, Portugalczyka studiującego w konserwatorium – jedyną osobę w domu (oprócz Amerykanki), która mówi po angielsku oraz parę hippisów: Szweda i Włoszkę, którzy hodują na dachotarasie różne światłolubne… rośliny. Na przykład bazylię. I pomidory, rzecz jasna.
À propos strawy dla ciała i ducha, w kawiarni naprzeciwko uniwersytetu kelneruje osoba o płci do tej pory przez żadne z nas nie odgadnionej. Ogólna budowa ciała i rysy twarzy sugerują rodzaj męski, za to głos, makijaż i sposób chodzenia wskazują jednak na kobietę. Jest to przypadek być może najbardziej nierozstrzygnięty, ale bynajmniej nie odosobniony. W Sewilli można bez większego problemu dostrzec panów o brwiach zdecydowanie zbyt regularnych jak na naturalne, o oczach podkreślonych kredką, a rzęsach pociągniętych tuszem. Owi panowie w dni letnie, wymagające zrezygnowania z paru warstw odzieży, eksponują swoje ogolone łydki – w odróżnieniu od autochtonek, wśród których zdarzają się nie raz i nie dwa panie prezentujące swoje nożne owłosienie całkowicie au naturel. A wracając do zagadnienia owej nieokreślonej przynależności – jeszcze tydzień, dwa i nie wytrzymam, spytam się o imię. Ciekawe, czy zostanę posądzona o staranie się o względy. Ba, może nawet zostanie mi posłane zalotne spojrzenie spod rzęs.
photobomb!duck
Obiad.
_____
* Typ 1 to focia w łazienkowym lustrze, rzecz jasna.
** Gwoli ścisłości: w Hiszpanii wszyscy ze wszystkimi, zawsze i wszędzie witają się mua-mua. Prawy policzek, lewy policzek. Włosi również praktykują to wylewne powitanie, tyle że w odwrotnej kolejności. Jak można się spodziewać, doprowadza to zwykle do pociesznych sytuacji.