Sewilla ma swoje blaski i cienie. Na przykład: posłusznie wstajesz rano na zajęcia – jest ciemno jak w sercu disneyowskiego antagonisty, mury trzymają jeszcze chłód nocy, a suszarka się zepsuła. Siorbiesz więc mleko z płatkami, próbując otworzyć trzy szuflady jednocześnie i sprawdzając prognozę pogody: 23°C, świetnie. Wrzucasz na siebie wiosenną kurteczkę i rozczesujesz wciąż wilgotne włosy modląc się w duchu, żeby twoja grzywka nie wykazywała podobieństwa do tej Justina Biebera, skrzyżowanej ze skocznią narciarską w Garmisch-Partenkirchen. Energicznie chwytasz klucze i w radosnej antycypacji zbiegasz po schodach na spotkanie nowego…
…mokrego, zimnego i ciemnego powiewu starych kamieni, z nutką czegoś przypominającego kościelne kadzidło. Po krótkiej chwili zastanowienia dochodzisz do wniosku iż owszem, jest to kościelne kadzidło, jako że naprawdę trudno byłoby się tu potknąć i nie trafić twarzą w próg jakiegoś klasztoru sprzedającego z okienka ciasteczka. Dochodząc do tej rewelacji w ciągu nanosekund – wszak mózg ludzki maszyną wspaniałą i do cudów zdolną jest – stawiasz pierwszy krok na średniowiecznym rękodziele kamieniarskim. Tu zaczyna się gra zręcznościowa, może nie pokroju Le Parkouru z Prince of Persia, ale Mario chyba się kwalifikuje. Otóż biedne sewilskie pieski zamieszkałe w centrum, w obliczu deficytu odpowiedniego kawałka trawy z palmą w promieniu szaleńczych 100 metrów od swego stałego miejsca jedzenia i spania, zaadaptowały się do miejskiej dżungli, pozostawiając za sobą wyraźnie ślady tejże adaptacji. Efektem bywa skomplikowany układ choreograficzny, do odstawiania którego człowiek zostaje czasem zmuszony gdy spieszy się na zajęcia.
Idziesz zatem labiryntem uliczek, przez który znasz drogę, bo jesteś tu przecież już trochę w domu. Stopień bycia tutejszym można mierzyć zwykle za pomocą pań Cyganek rezydujących zazwyczaj w okolicach Katedry. Jeśli machają na ciebie takim zielonym oregano i chcą wróżyć z ręki – jesteś dzierżącym aparat nosicielem skarpet i sandałów, jeśli ignorują – zajętym ważnymi sprawami autochtonem ze słuchawkami w uszach. Szusujesz dalej uliczkami wokół Real Alcazar, wychodzisz na ulicę przed uniwersytetem i ledwo umykasz z życiem przed cyklistami, z zaciętymi wyrazami twarzy przemierzającymi Calle San Fernando. Tramwajem nie masz się co przejmować, jest tak wolny, że wyprzedzisz go idąc tyłem.
Wkraczając do budynku Universidad de Sevilla rano i, technicznie rzecz biorąc, w trakcie zimy marzysz o rękawiczkach. Tu niby Carmen miała rolować cygara na swoim spoconym udzie; ja nie wiem skąd oni brali spocone uda w tej byłej Królewskiej Fabryce Cygar, moje tylko czasem dygocą z zimna ciągnącego od kamiennej posadzki. Musisz szybko znaleźć salę, tam jest przynajmniej trochę nachuchane.
Dwie, trzy godzinki przepadają na drzemaniu z otwartymi oczami i wreszcie jesteś w gotowości, aby odwiedzić jedną z przyuniwersyteckich knajpek, w poszukiwaniu café con leche, cerveza albo tinto de verano. Co też robisz skwapliwie przez cały czas trwania okienka, stopniowo pozbywając się kolejnych sztuk odzieży w miarę wzrastania kąta padania promieni słonecznych. Po pewnym czasie chowasz się po prostu za palmą. Gdy nadchodzi czas na kolejne zajęcia – zbyt wcześnie, jak zwykle – przebiegasz obok jednej z fontann na jednym z dziedzińców wiuwając tylko frędzlami szala na zakrętach. Godzinka więcej i można iść się powylegiwać pod palmami Real Alcazar. Albo na zakupy na Calle Sierpes. Albo na obiad do Los Coloniales. Albo do domu, opalać się na dachotarasie.
Wieczorem czeka cię botellón ze znajomymi i może trochę tańca, jeśli zachce ci się wpaść do jednego ze studenckich klubów, przy wejściu których jest odhaczana lista gości. Jeśli na niej nie jesteś – no pasa nada, masz ładny uśmiech i będziesz ozdobą klubu: prosimy, Królowa jest zachwycona – wrzeszczał Korowiow.
Ulice Sewilli nie są specjalnie niebezpieczne. Tak, mam świadomość, że kuszę właśnie licho. Niemniej jednak, spacerując nimi nie natkniesz się na pijanych panów dopalaczy (a swoją drogą: pety tu ludzie wyrzucają zaledwie w połowie wypalone, strasznie marnotrawny naród, ci Hiszpanie), tylko na goniącą cię śmieciarkę albo częściowo tarasujący drogę sikowóz – powóz sikający wodą. Czy jakoś tak. Ówże sikowóz jest wyposażony w dysze wodne z przodu i z tyłu podwozia oraz w samobieżnych panów z sikawkami, spłukujących wyjątkowo uparte odpadki w nicość. Dzięki czemu sewilskie pieski będą mogły zacząć swoją syzyfową pracę już od następnego poranka.
wow wow wow, zostaje stałą czytaczką KAsieńko... uśmialam sie przy le parkourze pokroju Prince of Persia:))
OdpowiedzUsuń